Wyobraź sobie, że po ciężkim, pełnym obowiązków dniu kładziesz się do łóżka. Wreszcie odpocznę, myślisz sobie, i spokojnie zamykasz oczy. Nagle czujesz niepokój. Twoje serce zaczyna bić szybko, coraz szybciej, a Ty każde jego uderzenie czujesz bardzo wyraźnie. Żołądek zaciska Ci się w pięść, a ciało oblewa zimny pot. No nie, to zawał, zaraz umrę. Ale nie umierasz. Po jakimś czasie, czasie wielkiego lęku, wszystko mija. Nie umarłeś. To tylko nerwica serca. Tylko albo aż.
Powyższy opis nie jest zmyślony. To moje autentyczne przeżycie sprzed kilku lat. Pracowałam wtedy, tuż po studiach, w telefonicznej obsłudze klienta. Zajmowałam się połączeniami przychodzącymi, czyli klienci dzwonili do mnie z pytaniami i skargami. Żyłam wtedy w permanentnym stresie, bo pięciominutowe przerwy po każdej przepracowanej godzinie nie pozwalały na jego rozładowanie. Relaksowi nie sprzyjał też nieregularny czas pracy, czyli radosny, totalny bałagan w grafiku. W dodatku po godzinach starałam się pracować w zawodzie, robić dodatkowe zlecenia, praktykować w wydawnictwie i uczyć się angielskiego. W wolne dni spotykałam się z chłopakiem. Czasu tylko dla siebie, przeznaczonego na błogie lenistwo, miałam zero. Nie żartuję: zero. Efektem tego okazała się nerwica serca, czyli przypadłość osób nadwrażliwych i nerwowych.
NERWICA SERCA, CZYLI PRZELAŁA SIĘ CZARA GORYCZY
Nie popełniajcie mojego błędu. Nierozładowany stres zawsze da o sobie znać. U mnie objawił się problemami z sercem, na szczęście odwracalnymi, nieorganicznymi.
Mówiąc krótko: dopadła mnie nerwica serca. Na początku tego tekstu opisałam swój pierwszy atak paniki z prawdziwego zdarzenia. Tego wieczoru współlokator ze stancji wezwał pogotowie, które zawiozło mnie na oddział ratunkowy. EKG i badania krwi nic nie wykazały. Serce wydawało się zdrowe. I było. Ale ataki paniki pojawiały się jeszcze kilkukrotnie. Nerwica serca nie dawała za wygraną.
Apogeum nastąpiło na początku ciąży. Problemy w pracy, początek „nowej drogi życia” w postaci ślubu i wspólnego zamieszkania, a w dodatku dolegliwości związane z ciążowymi hormonami – tego było chyba zbyt wiele. Pojawiały się już nie tylko skoki ciśnienia i tachykardia (zbyt szybkie bicie serca), ale i dodatkowe skurcze. Z każdym dniem było ich coraz więcej, a szczególnie nasilały się w pracy, podczas rozmów z klientami. Była to mieszanka wybuchowa, obciążająca nawet dla najbardziej wytrzymałego serca. Byłam przerażona, bo myślałam, że naprawdę się rozchorowałam. Nie sądziłam, że to nerwica serca, a więc przypadłość, która tkwi w głowie, w duszy, w emocjach.
CZYM JEST NERWICA SERCA?
Jak objawia się nerwica serca? Myślę, że u każdej osoby nieco inaczej. Ja odczuwałam to mniej więcej tak, że serce na dłuższą chwilę zamierało, a potem pojawiało się przykre, nieprzyjemne szarpnięcie. I tak co minutę, pół minuty. Były kilkugodzinne przerwy, a potem cała kanonada „tąpnięć”. Najwięcej było ich wieczorem, zwłaszcza po położeniu się do łóżka. Tak jakby organizm po całodziennym wysiłku chciał wyładować i wyrzucić z siebie nagromadzony stres. Mąż, przykładając ucho do mojej klatki piersiowej, słyszał tę przerwę w biciu serca i późniejsze nadprogramowe uderzenie. Brzmiało to dla niego tak, jakby coś się zacięło w sercowym mechanizmie. Pewnego dnia dodatkowych skurczy było tak wiele, że wezwaliśmy pogotowie. W karetce podłączono mnie do EKG, które wykazało dodatkowe skurcze komorowe. Czyli te potencjalnie groźniejsze (mniej groźne są skurcze nadkomorowe). Mój puls wynosił ponad 130 uderzeń na minutę, więc na sygnale dowieziono mnie na oddział ratunkowy. A tam… wszystko się wyciszyło, a EKG było wzorcowe. Bo nerwica serca lubi płatać figle.
O TYM, JAK NA NERWICĘ SERCA NIE POMOGŁY MI LEKI
Parę tygodni później, w związku z ciążą, leżałam w szpitalu. Wspomniałam lekarzom o swoich „sercowych problemach”. Założono mi tak zwany Holter EKG (całodobowy zapis pracy serca), który potwierdził pojawianie się dodatkowych skurczy komorowych. Wprowadzono też niewielką dawkę Metocardu, po którym moje ciśnienie wynosiło 80/40, a więc byłam niczym żywy trup. A serce jak kołatało wcześniej, tak kołatało w najlepsze dalej. Moja nerwica serca miała się „świetnie”. Dziś żałuję, że brałam ten lek, bo wcale go nie potrzebowałam, a może on być w jakimś stopniu szkodliwy dla płodu. Na szczęście u nas nic złego się nie wydarzyło, a kardiolog, do którego się udałam, kazał odstawić Metocard (nigdy nie odstawiajcie leków na własną rękę!). I słusznie, bo w moim przypadku głównym winowajcą był stres i nerwica serca, a nie rzeczywiste problemy z tym organem.
NERWICA SERCA – BAROMETR, KTÓRY KAŻE ZMIENIĆ ŻYCIE
Nerwica serca skutecznie niszczyła moją codzienność. Dosyć szybko poszłam na L4 ciążowe, bo nie byłam w stanie pracować, czując dodatkowe skurcze jeden za drugim, w dodatku w stanie błogosławionym. Ciąża i nerwica serca wykluczają pracę „na słuchawce”. Po przejściu na zwolnienie, uregulowaniu trybu życia i rozwiązaniu kilku problemów skurcze minęły. Zniknęły! Bez żadnych leków. Kolejna wizyta u kardiologa oraz wykonane Holter i echo serca pokazały, że wszystko jest w porządku. Serce miałam i mam zdrowe, poza niewielką, kosmetyczną niedomykalnością dwóch zastawek. Nerwica serca wygasła. Poród także odbył się bez komplikacji, siłami natury.
Ale to nie koniec tej historii. Dodatkowe skurcze wciąż wracają, jeśli w moim życiu pojawi się zbyt wiele stresu. Mogę powiedzieć, że są one moim barometrem, który pokazuje, że w danym momencie powinnam przystopować. Jeśli serce działa bez zarzutu, to znaczy, że w moim życiu wszystko gra, a każda rzecz jest na swoim miejscu. Jeśli jednak pojawiają się znajome szarpnięcia, przyglądam się sobie i zastanawiam się, jakich zobowiązań się pozbyć, co wyrzucić ze swojego grafika. I gdzie znaleźć więcej miejsca na relaks. I ten czas na odpoczynek musi się znaleźć, nawet kosztem nieumytej podłogi czy niezrobionego obiadu. Przyznam, że jest to jakieś ograniczenie, bo czasem chciałabym zrobić bardzo wiele, mam mnóstwo planów, a serce mówi stop. I wtedy wiem, że muszę go posłuchać, bo ono najlepiej wie, co dla niego dobre. Nerwica serca jest tym, do czego zdecydowanie nie chcę wracać.
JAK OBJAWIA SIĘ NERWICA SERCA? TROCHĘ TEORII
Nerwica serca to szeroki temat. W sieci znajdziecie mnóstwo artykułów dotyczących tej dolegliwości. I rzeczywiście, nie u wszystkich objawy są takie same. Jakie występują najczęściej?
- tachykardia, czyli szybkie bicie serca, grubo ponad 100 uderzeń na minutę,
- silny lęk o własne zdrowe lub życie,
- kołatania serca, czyli nierówne bicie i dodatkowe skurcze,
- ból w klatce piersiowej,
- duszności,
- zimne poty,
- uczucie osłabienia,
- zawroty głowy.
Większość z tych objawów miałam, chociaż nigdy nie czułam bólu. Ważne jest to, że pomimo fizycznych dolegliwości EKG czy inne badania serca u nerwicowców prawie zawsze wychodzą prawidłowo (nieprawidłowości mogą się pojawić, ale być niezwiązane z nerwicą).
Jeśli macie sercowe problemy i podejrzewacie nerwicę, tak czy inaczej warto się przebadać. Wykluczycie wtedy organiczne schorzenia i łatwiej będzie Wam sobie poradzić z atakami paniki czy dodatkowymi skurczami.
ZMIANA STYLU ŻYCIA I CZERWONE ŚWIATŁO DLA STRESU
Co istotne: w przypadku nerwicy serca podstawowym „lekiem” jest zmiana trybu życia i nauczenie się technik radzenia sobie ze stresem, który przecież jest nieunikniony. U mnie powyższe zmiany zadziałały, a jeśli nerwica serca powraca, to tylko na chwilę. Umiem już ją okiełznać. W ciężkich przypadkach lekarze przepisują doraźnie leki uspokajające i przeciwlękowe, ale osobiście jestem ich przeciwniczką. W momencie ataku paniki – ok. Ale naprawdę sporadycznie i nie na dłuższą metę. Jednak jest to tylko moja subiektywna opinia. Jeśli Wy również borykacie się z nerwicą serca, decyzja należy do Waszego lekarza. Gdy nie ufacie jednemu lekarzowi, a jego decyzje Was niepokoją, skonsultujcie się z innym. Ale też słuchajcie swojej intuicji.
Nerwica serca to bardzo nieprzyjemna przypadłość, ale można z nią wygrać. Ja jestem tego przykładem. Już nie wsłuchuję się w każde uderzenie serca, nie przeraża mnie pojedynczy dodatkowy skurcz.
Nerwica serca pozostawiła we mnie przekonanie, że nie można dać się stresowi. Trzeba umieć powiedzieć sobie „dość” w odpowiednim momencie. I zadbać o siebie, bo nikt nie zadba o nas tak dobrze, jak my sami.
Zdjęcie główne: Jimmy Bay/www.unsplash.com